KULTURA. W orbicie Pana Boga
2018-06-24 7:49:02
Ich dwóch i ona jedna, czyli troje młodych legionowskich muzyków uraczyło nas utworami Pachelbela, Sebastiana Bacha i jego syna Karola Filipa Emanuela, J. J. Walthera, Brahmsa, W. Wawiłowa i Mendelssohna
Był to taki koncert muzyki kameralnej i organowej, o jaki chodzi. Takich właśnie koncertów kameralno-organowych należałoby życzyć sobie jak najwięcej w naszym mieście. Kameralna? Jak najbardziej. W pobliżu prezbiterium skupili się ze swymi instrumentami: klawesynista, klarnecistka i skrzypek. Każdy słuchacz spragniony kameralności mógł się zbliżyć do kameralistów, by patrzeć i słuchać z dystansu kilku, kilkunastu metrów, a więc w warunkach, jakie stwarza salon, komnata, „kamera”. Organowa? Jak najbardziej. Strumień dźwięków wydobytych z organowych piszczałek miał przejrzystość strumienia górskiego. Nie była to, jak to zwykle bywa, niezróżnicowana magma dźwiękowa, lecz dający się rozpoznać utwór na organy – z czytelną strukturą polifoniczną.
Zacznijmy jednak od początku. Oto oczom publiczności ukazał się nowiutki, niedawno z Italii sprowadzony klawesyn, dzieło tamtejszej, działającej w Giussano manufaktury. Owej niedzieli (17 VI) nastąpiła inauguracja. Najświeższy nabytek Miejskiego Ośrodka Kultury w Legionowie oczarował nas swym szlachetnym, przywołującym „stare dobre czasy” dźwiękiem. Zasiadł przy tym rokokowym cacku Michał Jung, poprzedziwszy swój popis wyborną prelekcją. Wykonawca i teoretyk w jednej osobie. Mamy tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne. Nikt o muzyce nie mówi lepiej niż uprawiający ją instrumentalista, a zarazem owa wiedza muzykologiczna dobrze wpływa na pogłębienie i wysubtelnienie interpretacji. Tak się dzieje w przypadku pana Michała. Toteż o wykonanej przezeń Sonacie klawesynowej Karola Filipa Emanuela Bacha można powiedzieć, że była nie tyle zagrana co wypieszczona.
Solista-klawesynista przedzierzgnął się w akompaniatora i – zmieniwszy strój z dawnego na współczesny – towarzyszył skrzypkowi Łukaszowi Parchecie w Suicie Walthera. Z kolei pan Łukasz popisywał się solo, grając Sonatę Jana Sebastiana. Gdyby jednak słuchać z zamkniętymi oczami, można by przysiąc, że jest to utwór na dwoje skrzypiec. Wirtuoz, dzięki karkołomnym skokom między struną basową a tą najwyższą, oddał wiernie intencję kompozytora, a mianowicie dialogowanie i efekt echa. Ale nie skończyło się na tej oszałamiającej technice. W natchnionej melodii, jaką jest Ave Maria Wawiłowa, pan Łukasz urzekł nas grą śpiewną, tonem wielkim i nośnym. Wtórował mu na organach pan Michał, który jest za pan brat zarówno z kolosalnym „królem instrumentów”, jak i z filigranowym klawesynem. Usłyszeliśmy jeszcze jego grę na organach solową, a były to: Preludium i fuga Mendelssohna oraz Chorał „Boże sprawiedliwy, źródło wspaniałych darów” autorstwa Brahmsa.
Oprócz solówek i duetów mieliśmy również tercet; klawesyniście i skrzypkowi towarzyszyła – biegle swym instrumentem władająca – klarnecistka Paulina Poławska. Trzy jakże różne instrumenty łączyły się harmonijnie w kunsztownym Kanonie Pachelbela, wprawiając niżej podpisanego w błogie rozmarzenie. A było to również sympatyczne widowisko.
Antoni Kawczyński