Śmiech w duecie
2024-07-19 10:41:37
Do Eldorado, gdzie pola były zasłane diamentami, dotarł Kandyd i jego towarzysze. Po napchaniu kieszeni bogactwem próbowali należność za obiad uiścić owym przez naturę stworzonym środkiem płatniczym. Oberżystka i jej mąż spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
Bohater Planety małp to nowy Guliwer. Tamten, stworzony w XVIII wieku przez Swifta, trafił do kraju karzełków, ten drugi, wykreowany w 200 lat później przez Pierre Boulle’a, wylądował na… patrz tytuł powieści: Planeta małp. Planeta zamieszkała przez zdziczałych niemych ludzi, takich, co z pokolenia na pokolenie osuwali się z drabiny ewolucyjnej, by w końcu „zapomnieć języka w gębie” – i przez małpy, które w swoim rozwoju doszły do posiadania własnej mowy. Poprzez pręty klatki, w której był zamknięty, dochodziły do uszu Guliwera strzępy małpich rozhoworów i wkrótce przyswoił sobie pewien zasób słów. Gdy pilnującym go strażnikom zademonstrował próbkę językowych umiejętności, goryle w mundurach, przyzwyczajone do ludzkiej niemoty, najpierw spojrzały na siebie zdumione, następnie zgodnym rechotem dały upust swojej wesołości.
Eksplozja w katedrze Alejo Carpentiera. Przedstawiając murzyńskiego przyjaciela Wiktor napomknął o jego przynależności do Towarzystwa Harmonii, zatajając, że owa organizacja podlega masonerii. „Czy to jest towarzystwo muzyczne?” – spytała Sofia, której wyraz „harmonia” nasuwał skojarzenie z akordowymi współbrzmieniami. Spojrzenia Wiktora i Murzyna skrzyżowały się, po czym – podwójny wybuch śmiechu.
Nowelę Czechowa wypełnia rozmowa dwu nieznanych sobie panów podczas jazdy pociągiem. Bolączka pierwszego pana to brak popularności. Zbudowano w cesarstwie rosyjskim mnóstwo mostów według jego projektu i – pies z kulawą nogą o nim, wybitnym inżynierze, nie wie. Tymczasem trzeciorzędna śpiewaczka operetkowa, z którą się wybrał na spacer główną ulicą miasteczka, została od razu rozpoznana; tłum wiwatował na jej cześć. Odezwał się siedzący naprzeciw drugi pan. Jest chemikiem, członkiem akademii nauk, autorem wielu rozpraw tłumaczonych na obce języki. Po swej autoprezentacji rzuca kilka sylab kończących się na -ow. „To moje nazwisko, słyszał je pan kiedy?” „Nie.” Dwaj panowie spojrzeli sobie głęboko w oczy, a następstwem tego było zgodne ha-ha-ha.
Opowiadanie Krystyny, mojej żony, dyrektorki szkoły. Sala gimnastyczna na moment przed rozpoczęciem uroczystości. Za stołem prezydialnym siedzi już Krystyna mając obok siebie szkolną bibliotekarkę. Przez drzwi znajdujące się w przeciwległym końcu sali wkracza nauczycielka chemii. Tak jest, nie wchodzi, lecz wkracza. Wystroiła się na ten dzisiejszy jubel i teraz wyprostowana, zadając szyku, sprężystym krokiem (tym specyficznym krokiem, jaki nadają kobietom buciki na wysokich obcasach) zmierza w kierunku pierwszego rzędu krzeseł. Czuje się aktorką na scenie, a wszystkich obecnych w sali traktuje jak publiczność. Nie odrywając wzroku od nowo przybyłej, obie kobiety z zastygłymi twarzami, z nic nie mówiącymi minami obserwują paradę koleżanki. Koniec parady, chemiczka siada, spojrzenia dyrektorki i bibliotekarki spotykają się. Obopólne parsknięcie śmiechem.
Jest nas trzech w pociągu Pruszków-Warszawa. Czas podróży skracamy sobie rozmową o filmach. Pada pytanie: co w repertuarze warszawskich kin warte jest teraz obejrzenia? Który film najlepszy? Wymienione są rozmaite tytuły. Mam i ja na końcu języka swój tytuł: Czapajew. Spodziewałem się, że opowieść o czerwonym watażce będzie przepojona bolszewicką propagandą, i w istocie tak było. Jednakże zaskoczył mnie poziom artystyczny filmu. Wcale nie taki niski. Propaganda nie obciążyła obrazu do tego stopnia, by budził jedynie nudę i niesmak. Opuszczałem kino ze świadomością, żem nie stracił czasu. Więc teraz, w jadącym pociągu, otwieram usta, by całkiem na serio, bez cienia ironii wymienić swego faworyta w tym konkursie: – Czapajew. – Moi dwaj rozmówcy zerknęli na siebie i roześmiali się równocześnie. A.K.