Wieczór w Filharmonii
2016-05-27 11:48:30
Po recitalach i koncertach kameralnych – koncert symfoniczny. Dla jego wysłuchania udaliśmy się, legionowscy melomani, do stolicy.
Trzydzieści pięć osób, mieszkańców naszego miasta, zebrało się w piątek 20 maja. Jazda autokarem była wygodna i nie dłużyła się. Zabrał głos dyrektor Zenon Durka, a jego fachowa pogadanka przygotowała wycieczkowiczów do głębszego odbioru czekającej ich tego wieczoru muzyki.
Przy fortepianie zasiadła młoda urodziwa Chinka Zhang Zuo, by zagrać solową partię w Koncercie C-dur Beethovena. Grała nie tylko palcami, ale i mimiką tudzież gestykulacją. Nie raziło to jednak. Ta dziwna mieszanina naiwnej sztuczności i dziecinnej naiwności budziła raczej sympatię.
Solistka i orkiestra oddali Beethovenowi pełną sprawiedliwość. Dla nas, legionowskich melomanów obcujących zazwyczaj z wykonawstwem dobrym, ale nie najświetniejszym, był to tym razem kontakt z wielkim światem muzycznym.
Uparte oklaski zmusiły pianistkę do bisu. Opłaciło się słuchaczom narazić dłonie na spuchnięcie, gdyż naddatek w postaci Lisztowskiego Korowodu gnomów był zagrany olśniewająco.
W drugiej części wieczoru zniknął z estrady fortepian, lecz liczba wykonawców znacznie się powiększyła. Słuchając prowadzonej przez skandynawskiego dyrygenta Terje Mikkelsena V Symfonii Szostakowicza można było napawać się brzmieniem potężnej masy smyczków, „drzewa” i „blachy”. Dzięki mistrzowskiej orkiestracji barwy poszczególnych grup instrumentalnych mieniły się kalejdoskopowo.
Po Beethovenie było to przeniesienie się na inną muzyczną planetę. Od klasycyzmu, w którym system dur-moll był jeszcze niewzruszonym kanonem, do współczesności, w której wspomniany system jest już kategorią historyczną. Co miał począć w tej sytuacji biedny kompozytor? Tym biedniejszy, że przyszło mu żyć w Rosji stalinowskiej. „To nie muzyka, to chaos”, taka ocena z ust dyktatora groziła zesłaniem na Sybir.
W ustroju totalitarnym kompozytor nie może sobie pozwolić na pisanie sobie a muzom, on musi pisać dla ludzi. A więc dla kogo? Kim są ludzie zapełniający widownię? Są to zwykli słuchacze spragnieni czegoś w guście Czajkowskiego. Są to fachowcy znający rzemiosło kompozytorskie, tacy, co z miejsca poznaliby się na fuszerce. Są to krytycy, którzy krzywiliby się na tradycjonalizm, na jałowe naśladownictwo Piotra Iljicza. I wreszcie są to oficjele zarządzający kulturą. Zadowolić ich wszystkich pozostając zarazem sobą to marzenie ściętej głowy.
Nie podołał temu nawet olbrzymi talent Szostakowicza. Toteż V Symfonia jest nierówna, stanowi przeplatankę miejsc efektownych i nudnawych. Ale znajduje się w tym dziele kilkaset taktów ratujących wszystko. Jest to część trzecia, Largo, człon utworu najbardziej osobisty. Jawi się przed naszym wewnętrznym wzrokiem wzruszająca sylwetka obywatela Kraju Rad, znękanego kłopotami, jakie nastręczało życie w „komunistycznym raju”. Jego dyskomfort raptem ustaje, przychodzą chwile oderwania się od koszmarnej rzeczywistości. Widzę go, jak o poranku patrzy przez okno na drzewa i niebo nad drzewami, doznając ukojenia. I jest to właśnie owo Largo.
Następny wyjazd do muzycznego sanktuarium na Jasnej – w październiku. Gorąco zachęcam amatorów muzyki artystycznej do wpisywania się na listę uczestników.
ANTONI KAWCZYŃSKI
Fot. www. filharmonia.pl