SPACERKIEM PO MIEŚCIE. Kamienica przy Targowej 62 – Największa na Przystanku

2017-07-08 1:49:13

Zbliża się – pod koniec października – kolejna rocznica tragicznych zdarzeń w czasie II wojny światowej w kamienicy przy ulicy Targowej w Legionowie


Dom mieszkalny a właściwie kamienica wzniesiona została w latach 1938-39 (dokładna data budowy trudna jest do ustalenia nawet przez osoby, które mieszkają na posesji od kilkudziesięciu lat). Pamiętają tylko, że budynku nie ukończono całkowicie w roku wybuchu wojny.
Kamienica zbudowana była dla Stanisława Wachowicza. Aktualnym właścicielem posesji jest Urząd Miasta. Spadkobierczynie – Panie: Michalska i Rotsztejn sprzedały wymienioną posesję wraz z kamienicą w grudniu 1997 roku.
W tej części Legionowa jest to największy budynek. Piętrowa sylwetka wyróżnia go od innych sąsiednich, parterowych drewniaków z mieszkalnymi poddaszami. Zbudowany został z cegły na podmurówce, otynkowany z piwnicami dla lokatorów.
Elewacja frontowa od strony Targowej jest trzypiętrowa, czteroosiowa z balkonami pierwszego i drugiego piętra. Nieco niższa – bo tylko dwupiętrowa – jest elewacja od strony podwórza, z niewielkimi prostokątnymi okienkami stanowiącymi trzecie piętro. Pomieszczenia – dawniej strychowe – z wymienionymi okienkami, zaadaptowane zostały przez lokatorów na dodatkowe mieszkania i stanowią swojego rodzaju mezzanino.
Według „Ilustrowanej Encyklopedii – Architektura i Budownictwo” Witolda Szolginy jest to rodzaj niskiej kondygnacji między piętrami stanowiącej też ostatnią najwyższą kondygnację budynku.
Także od strony podwórza znajduje się główne wejście z kilkustopniowymi betonowymi schodkami. Z korytarza można dostać się do piwnicy i każdego z trzech mieszkań na poszczególnych kondygnacjach W korytarzu znajdują się też betonowe schody z kutą w metalu, ozdobną balustradą. Okna budynku w znacznej części zachowały swój oryginalny wygląd. Tylko niewielką część drewnianych ram wymieniono na plastikowe.
Elewację frontową zdobi – po za wymienionymi balkonami z zachowanymi, oryginalnymi, kutymi w metalu kratami – wysunięty nieco przed lico muru ryzalit z oknami.
Elewacje boczne kamienicy wyróżniają się uskokowym gzymsem i niewielkimi okienkami.
Po wojnie kamienicę zapełniono „dokwaterowanymi” lokatorami. Część pomieszczeń na parterze przeznaczono dla różnych instytucji. Mieściły się tu m. in. sklep monopolowy, biblioteka i kantor, w który wydawano kwity na węgiel. Do wspomnianych lokali prowadziły osobne wejścia poprzedzone schodami. Do dzisiaj – od strony Targowej – pozostała betonowa wylewka.
Na posesji, szczytem do ulicy, stoi niewielki, murowany, parterowy domek. Służył on jako mieszkanie – w trakcie budowy kamienicy przy Targowej. Budował ją – jak wspominają starzy mieszkańcy – murarz Boniecki (nieznanego imienia), który zatrudnił swojego syna jako pomocnika.
Tekst i rysunek
Poniżej publikujemy wspomnienia tragicznych chwil spędzonych w ostatnich dniach października 1944 roku przez Panią Anielę Barańską i jej córkę Barbarę w piwnicach podpalonej przez Niemców kamienicy przy Targowej.

Na jesieni 1944 r. front rosyjsko-niemiecki dotarł do Legionowa. Ostrzał artyleryjski był bardzo silny. Ludzie chronili się w piwnicach domów, ziemnych bunkrach. Nasi sąsiedzi pp. Adamczykowie, mieszkający wówczas przy Al. Legionów 79, pp. Podniesińscy, mieszkający z nami przy ul. Bandurskiego 15 (obecnie 68), pp. Pełdowie ul. Targowa 68, wykorzystując istniejące fundamenty przy Al. Legionów 83, zbudowali bunkier. Ja, wraz z moją matką Aleksandrą Piasecką i moją 7-letnią córką Barbarą schroniłyśmy się też w tym bunkrze.
Na kilka dni przed przełamaniem frontu przez Rosjan Niemcy wyrzucili nas z bunkra, ustawiając tam działa. Domy w naszej okolicy były w większości drewniane, nie wszystkie wyposażone w piwnice, w których można by się schronić. Powędrowaliśmy wszyscy do domu przy ul. Targowej 62. Była to trzypiętrowa kamienica, posiadająca kilka pomieszczeń piwnicznych. Oprócz nas byli tam też inni ludzie z okolicznych domów. Jedna z tych piwnic była usytuowana naprzeciwko schodów wyjściowych. Dom ten był najwyższym w okolicy. Niemcy na dachu mieli stanowisko obserwacyjne i stamtąd kierowali ogniem artyleryjskim.
26 października zachowanie Niemców zaniepokoiło ludzi przebywających w piwnicach. Młodzi mężczyźni wieczorem tego dnia wymykali się, szukając bezpieczniejszego schronienia, m.in. przy ul. Targowej 68. Część, jak nasi znajomi – p. Antoni Adamczyk, p. Ryszard Podniesiński, Leszek Kotlicki, p. J. Pełda z synem przenieśli się do domu przy ul. Bandurskiego 19 (obecnie 59) naprzeciwko mojego domu.
27 października Niemcy już nikogo nie wypuszczali z domu przy ul. Targowej 62. Ludzie w napięciu oczekiwali najgorszego. W nocy, w piwnicy znajdującej się naprzeciw schodów, Niemcy oblali benzyną meble, które tam się znajdowały i podpalili. Wybuchła panika. Ogień, dym, przerażenie, że spalą nas wszystkich żywcem. Jeden z przebywających tam mężczyzn, nie znam jego nazwiska, chory na astmę udusił się od dymu. Niemcy biegali wokół domu, strzelając do okienek i drzwi wejściowych, uniemożliwiając nam ucieczkę.
W tej części piwnicy, w której my byłyśmy, ojciec naszej znajomej, p. Stanisław Szymczak usiłował wyłamać kraty, żeby wyjść przez okienko. Moja kuzynka Janina Morawska z półrocznym dzieckiem wyciągnęła do niego rękę, prosząc go o pomoc w wydostaniu się z piwnicy. W tym momencie do okienka podbiegł Niemiec i zaczął strzelać. Pan Szymczak zginął, kuzynkę kula raniła w rękę.
Nasi znajomi pp. Podniesińscy podjęli próbę ucieczki drzwiami wejściowymi, wołając do mnie: „Pani Barańska, idziemy na schody”. Trzymając córkę za rękę skierowałam się też w kierunku schodów. Żar bijący z palącej się piwnicy utrudniał przedostanie się do schodów. W momencie, kiedy jednak udało się nam dotrzeć do nich, w drzwiach pojawił się żołnierz niemiecki z rozpylaczem, zaklął i posłał serię. Wszyscy, którzy zdążyli wejść na wyższe stopnie, zginęli. Byli to pp. Podniesińscy i mężczyzna, którego nie znałam. Córka została ranna w głowę, straciła przytomność i upadła. Na mnie upadł ktoś z zabitych, przewracając mnie. Padając prawdopodobnie uderzyłam się o coś i też straciłam przytomność. Nie czułam bólu palącej się prawej dłoni ani poparzeń podudzia. Pierwsza odzyskała przytomność córka, wołając: „Mamusiu, czy ty żyjesz?” Przywróciła mi swoim głosem świadomość. Podniosłyśmy się, nie czując w pierwszej chwili bólu skierowałyśmy się do wyjścia. Przy drzwiach wyjściowych natknęłyśmy się na zabitego nieznajomego chłopca w wieku ok. 15 lat. Po wyjściu stwierdziłyśmy, że Niemcy już odjechali. Doszłyśmy do swojego domu przy ul. Bandurskiego 15, obecnie 68, z trwogą słuchając świszczących kul. 28 października rano wkroczyli Rosjanie. Lekarz rosyjski zrobił mi opatrunek, zabrano mnie do wojskowego szpitala polowego, a potem do szpitala w Radzyminie, gdzie przebywałam przez 2 miesiące. Moja prawa dłoń doznała oparzeń II i III stopnia, nie muszę pisać, jakie cierpienia temu towarzyszyły, chwilami wydawało mi się, że nie da się tego przeżyć. Zostałam okaleczona na całe życie. Po pewnym czasie, chociaż nie było to łatwe, nauczyłam się jeść, pisać i wiele innych czynności wykonywać lewą ręką.

Spisała córka, Barbara Kalinowska

 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *