KULTURA. Żwawo odśpiewane Sto Lat
2017-12-26 2:19:34
Koncert dany 17 XII był szczególny: kierownik artystyczny cyklu Pałacowe spotkania z muzyką, profesor Andrzej Zieliński, obchodzi w tych dniach osiemdziesiąte urodziny

Antoni Kawczyński
Program koncertu dostosowano do osoby Profesora, który jest wybitnym wiolonczelistą i zasłużonym pedagogiem. Grali zatem jego uczniowie, a królowała wiolonczela. Nie tylko wiolonczela, którą wydoskonalił w swej pracowni Stradivari. Brzmienie tego instrumentu zostało wspaniale wzbogacone przez to, że „dopuszczono do głosu” chordofony dawniejsze. W Polsce były to fidele, a mówiąc popularnie, gęśle. Na Zachodzie prototypem wiolonczeli była viola da gamba. Owe poprzedniczki usłyszeliśmy na początku.
Koncert miał zatem swoistą dramaturgię. Justyna Rekść-Raubo zagrała na violi Les Voix humanes Marin Marais. Istotnie, z pudła rezonansowego wydobywały się jakby ludzkie śpiewne głosy. Z kolei Maria Pomianowska, Iwona Rapacz i Karolina Matuszkiewicz, wirtuozki w grze na fidelach kolankowych, wykonały melodie tradycyjne oraz Monsun, utwór w dawnym stylu autorstwa Marii Pomianowskiej. Na uznanie zasługuje tu zarówno jej pasja w rekonstrukcji dawnych chordofonów smyczkowych, jak i uzdolnienia kompozytorskie, których efektem jest wspomniany Monsun, dziełko pełne efektów rytmicznych, polifonicznych, fakturalnych, dające się porównać z dobrym opowiadaniem o żywej akcji, co chwila zaskakującej czytelnika jakimś barwnym szczegółem. Trzy panie zaśpiewały również staropolską piosenkę Z tamtej strony jeziora – głosem białym, czyli, jak się wyraziła pani Maria, nieoperowym. Epitet ten wart jest szerokiego zastosowania. Śpiew nieoperowy może być niekiedy wytchnieniem dla słuchacza przesyconego operową sztampą. Teraz przyszedł czas na wiolonczelę. Usłyszeliśmy Sycylianę Marii von Paradis, Suitę w starym stylu Schnittkego, Kwartet op. 108 Szostakowicza i Agnus Dei z Polskiego Requiem Pendereckiego. O Sycylianie zagranej przez wiolonczelistę Piotra Hausenplasa i pianistkę Agnieszkę Kozło można rzec: natchnione i wypieszczone. Pierwsze określenie odnosi się do kompozytorki, drugie do wykonawców. Właściwie przymiotnik wypieszczone zastosować można do wszystkich artystów. Licząc się z rangą wydarzenia oraz z tym, że występują przed jakże wybrednym znawcą, grali z wielkim zaangażowaniem. Ci, których jeszcze nie wymieniłem, to Royal String Quartet w składzie: Izabella Szałaj-Zimak – I skrzypce, Elwira Przybyłowska – II skrzypce, Marek Czech – altówka, Michał Pepol – wiolonczela oraz oktet wiolonczelowy w składzie: Adam Bytof, Kamil Mysiński, Tomasz Słowikowski, Piotr Hausenplas, Antonina Przybyszewska, Urszula Markowska, Marcin Skowroński, Sylwia Spodobalska.
Na zakończenie zespół ośmiorga wiolonczelistów zagrał dwie kolędy w interesującej, a nawet wyrafinowanej aranżacji. Zaśpiewamy je niebawem w kościele i będzie to już jedynie modlitwa, czyli bardzo wiele, ale zarazem bardzo mało. O artyzmie lepiej nie mówić. Delektować się ich pięknem można tylko przy takiej okazji, jak ostatnio w pałacu.
Utworów granych przez same wiolonczele istnieje sporo. Przychodzi mi na myśl kwartet wiolonczelowy w operze Tosca Pucciniego. Nie jest to przypadkowe skojarzenie. Grając w poznańskiej orkiestrze operowej prof. Zieliński wykonywał jedną z czterech wiolonczelowych partii. Fakt ten może nie byłby wart wspominania, gdyby życie nie dopisało dalszego ciągu. Pewnego razu pana Andrzeja niosącego swój instrument zaczepił pijak. Muzyk zignorował zaczepkę. Urażony tym, że mu nie odpowiedziano, pijak zawołał w ślad za oddalającym się wiolonczelistą: „Ale Toski to byś nie zagrał!”
Prof. Zieliński, asystent jednego z największych wiolonczelistów XX wieku Mścisława Rostropowicza, uczestniczył w zajęciach prowadzonych przez rosyjskiego mistrza. Raz grała przed nim córka ambasadora angielskiego, wykonując Nokturn Czajkowskiego, i była to produkcja daleka od doskonałości. Mając do czynienia z córką dyplomaty należało sformułować ocenę dyplomatycznie: „Popatrz – rzekł Rostropowicz wskazując widok za oknem – niebo błękitne, złote liście na drzewach, a ty tak grasz.” Słowo „tak” zostało wymownie zaakcentowane.
Jubileuszowa uroczystość była dla Jubilata nie lada przeżyciem. Jednakże niezliczone występy na estradach świata, nierzadko pod batutą największych mistrzów, jak Celibidache i Dorati, zahartowały Profesora, toteż ładunek emocji, jaki przyszło mu wchłonąć w niedzielę 17 XII, zniósł doskonale.
Antoni Kawczyński