Pozostają jeszcze ci co o tym słyszeli i ci co widzieli tamte wydarzenia oczyma dziecka. Ale i tu nie wolno czekać, czasu zostało mało. Moim rozmówcą w tym roku jest pan Ryszard Wylot, w czasach „Żołnierzy Wyklętych” młody chłopak, za młody aby brać udział w tamtych wydarzeniach. Pamięta jednak dobrze lata 1945 – 1956 i losy swojej rodziny w tamtym okresie. Rekonstruujemy z panem Ryszardem Wylotem dzieje jeszcze jednej rodziny „Wyklętych”. Aby tamci ludzie i odchodzące szybko w przeszłość wydarzenia nie zostały zapomniane.
RODZINA NA SWOIM
Rodzina Wylotów mieszka w Gołyminie-Ośrodku już od niemal 100 lat. Przypadek sprawił, że w czasie Wojny 1920 r. w jednym okopie leżeli dwaj żołnierze – właściciel majątku Gołymin i kowal Władysław Wylot. Jeszcze w czasie wojny szybko się zgadali. Dziedzic Gołymina zaproponował młodemu kowalowi: – Słuchaj Władek, chciałem tę biedną wioskę trochę podciągnąć, ale potrzebni mi są dobrzy fachowcy – cieśle, kowal. Zostań w Gołyminie, dam ci hektar ziemi, gdzie chcesz. Władysław po wygranej wojnie z bolszewikami osiedlił się w Gołyminie i założył we wsi warsztat kowalski. Jako, że był rzeczywiście dobrym i cenionym fachowcem znanym w całej gminie, pracy mu nie brakowało i całkiem licznej rodzinie powodziło się nie najgorzej. Zresztą w tym czasie wielodzietne rodziny, przynajmniej na wsi to była niemal norma. Władysław i Adolfa Wylot mieli ośmioro przychówku: pięciu synów i trzy córki. Normalne też wówczas było, że mężczyzna zajmował się niemal wyłącznie pracą zaś gospodarstwo domowe prowadziła żona. Adolfa Wylot była kobietą energiczną i operatywną, więc prowadzony przez nią rodzinny biznes dobrze prosperował. Dbała też o przyszłość dzieci, jej marzeniem było zapewnienie wyższego wykształcenia wszystkim dzieciom (nie miał go tylko Ryszard). Zdolne ręce Władysława i mądra głowa Adolfy sprawiły, że Wylotowie mogli postawić sobie już przed wojną murowany dom, co wówczas było rzadkością na mazowieckiej wsi.
W czasie okupacji niemieccy administratorzy Gołymina docenili wartość pracy Władysława Wylota i załatwili mu nawet wytwornicę potrzebną przy spawaniu. W latach przynależności Gołymina do Wielkiej Rzeszy oprócz rodziny w przedsiębiorstwie Wylotów pracowało dodatkowo 5 – 7 pracowników. W czasie działań wojennych w 1945 r. pociski i bomby uszkodziły zabudowania warsztatów. W tym też roku zaczęły się dla rodziny poważne problemy.
ZAGŁADA GOŁYMIŃSKIEGO ODDZIAŁU NSZ
Czas okupacji niemieckiej to przystąpienie niektórych członków rodziny Wylotów do Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ), organizacji konspiracyjnej powszechnej na północnym Mazowszu. Pan Ryszard nie pamięta jednak wiele z tamtego okresu. Po 1945 r. oddziały NSZ nie złożyły broni i przystąpiły do walki z siłami Urzędu Bezpieczeństwa oraz do likwidacji konfidentów bezpieki. Początkowo na terenie powiatu gołymińskiego miejscowym plutonem NSZ dowodził Edmund Górski, wkrótce aresztowany i wywieziony w głąb Związku Sowieckiego.
Po Górskim dowodzenie plutonem objął młodziutki (18 lat) Jerzy Wylot – brat Ryszarda. Musiał mieć duży autorytet skoro objął dowództwo nad starszymi od siebie żołnierzami. Młody Wylot brał udział m.in. w akcji likwidacji (po wcześniejszych ostrzeżeniach) Edmunda Kędzierskiego – członka PPR, agenta Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa, właściciela miejscowej piekarni. Kędzierski zadenuncjował i wydał w łapy okrutnej bezpieki ciechanowskiej wielu polskich patriotów. Pan Ryszard Wylot wspominając Kędzierskiego śmieje się no bo jak ideowy komunista mógł jednocześnie prowadzić prywatne przedsiębiorstwo.
W Gołyminie mieszkała rodzina Telzdorfów, część rodziny poszła na współpracę z bezpieką stając się jej gorliwymi agentami a część jak Zdzisław Telzdorf pozostała przy polskich tradycjach patriotycznych walcząc w oddziale gołymińskiego NSZ. Ta zaprzedana komunistom część rodziny Telzdorfow walnie przyczyniła się do likwidacji gołymińskiego oddziału NSZ pod dowództwem Jerzego Wylota. Pewnego dnia partyzanci przebywali w gospodarstwie Stanisława Brańskiego pod Garnowem. Zdrajcy Telzdorfowie w oddziale Wylota działali według planu: najpierw unieszkodliwili broń w oddziale a następnie wystrzałem dali sygnał do rozpoczęcia obławy UB. Część młodych, niedoświadczonych partyzantów zginęła, część dostała się do niewoli. Według relacji Zdzisława Gołaszewskiego z Gołymina Stanisław Brański był straszliwie torturowany, zresztą pozostali członkowie oddziału również. To że Stanisław Brański nie został rozstrzelany to według Ryszarda Wylota zasługa jego brata – Jerzego. Jerzy maltretowany później w kazamatach ciechanowskiego PUB zeznał, że sterroryzował Brańskiego przykładając mu pistolet do głowy, aby ten udostępnił jego oddziałowi własne gospodarstwo. Jerzy Wylot uratował w ten sposób życie całej rodzinie Brańskich. Zdzisław Gołaszewski przyznaje, że Jerzy Wylot, Zdzisław Telzdorf i inni schwytani w czasie obławy pod Garnowem nie wydali UB nikogo. I to było bohaterstwo.
CIECHANOWSKI KATYŃ
Wojskowy Sąd Rejonowy w trybie doraźnym skazał Jerzego Wylota i Zdzisława Telzdorfa na śmierć, wyrok wykonano 9 kwietnia 1946 r. Skazano ich m.in. za wykonanie wyroku na ubeckim agencie choć miało to miejsce jeszcze za czasów kiedy gołymińskim plutonem NSZ dowodził Edmund Górski. W wyroku była także mowa o rozbojach i kontrybucjach, ale należy w tym miejscu wyjaśnić, że wielu kontrolowanych kryminalistów oraz etatowych ubeków podszywało się pod NSZ i dokonywało pod jego szyldem pospolitych przestępstw. Adolfa Wylot, dzięki pracownikowi ciechanowskiego PUB będącemu „wtyczką” NSZ, dowiedziała się o miejscu pochówku syna. Było to w lesie na Gołotach pod Ciechanowem, gdzie po 1945 ciechanowski PUB dokonywano egzekucji i chował setki swoich ofiar – zamordowanych żołnierzy AK, NSZ i NZW. Adolfa zrobiła szkic terenu i oznaczyła na drzewach lokalizację grobu, ale ekshumacja Jerzego Wylota i innych pomordowanych patriotów stała się możliwa dopiero po 1956 r. Po gomułkowskiej „odwilży” natychmiast udała się do siedziby PUB w Ciechanowie. Na jej pytanie, czy może ekshumować i pochować syna, odpowiedzieli, że ich to nie interesuje. Jak wiele innych osób, udała się do lasu na Gołotach szukać ciał swoich bliskich. W czasie ekshumacji okazało się że ciało Jerzego Wylota związane było drutem kolczastym.
ZESŁAŃCY
Pomiędzy 1946 a 1950 r. rodzina Wylotów doświadczyła wielu ubeckich rewizji, aresztowań, uwięzień, szykan i pobić. W 1950 r. wiele rodzin z powiatu gołymińskiego, których synowie i ojcowie byli po 1945 r. w NSZ/NZW zostało wysiedlonych z rodzinnych gospodarstw w okolice Sztumu na Pomorzu Gdańskim. Wyglądało to tak, że do domu wpadało wojsko lub UB i w ciągu 20 minut trzeba się było spakować. Cel podróży był nieznany, wszyscy myśleli, że wywożą ich na Sybir. Stacja docelowa była na szczęście w Sztumie lub Malborku i stamtąd ludzi czekała jeszcze podróż do małej pomorskiej wsi Mleczewa. Tam w Mleczewie, w trzech Państwowych Gospodarstwach Rolnych (PGR) zorganizowano obozy pracy dla mazowieckich rodzin. W PGR-ach wspólnie z polskimi rodzinami mieszkali i pracowali Niemcy oczekujący na wywiezienie z Polski.
Z Gołymina do Mleczewa zesłano rodzinę Wylotów, Fabisiaków i część rodziny Telzdorfów. Nie wolno było zesłańcom opuszczać obozów, żeby wyjść na zewnątrz potrzebna była przepustka. Obóz dozorował miejscowy Urząd Bezpieczeństwa. Gołymińskie rodziny pozwolenie na powrót do domu dostały dopiero w 1956 r.
POWROTY
Feliks Wylot, najstarszy brat Ryszarda w czasie studiów na teologii katolickiej w seminarium duchownym w Płocku został tam aresztowany „za rodzinę” i wywieziony przez Rosjan w głąb Związku Sowieckiego; najpierw do Tuły a później do wyrębu lasów na Syberii. Szczęśliwie udało mu się wrócić po roku do Gołymina. Niedługo cieszył się wolnością bo wkrótce znowu został zatrzymany i wywieziony pociągiem w nieznanym kierunku. W czasie jazdy gdzieś pod Mławą Feliks kajdankami udusił sowieckiego konwojenta a dwóch innych zastrzelił z pepeszy i wszyscy więźniowie z wagonu uciekli. Feliksowi udało się uciec na Ziemie Odzyskane, gdzie ukrywał się pod przybranym nazwiskiem do 1956 r., kiedy to zdecydował ujawnić się władzom. Wrócił do Gołymina. Do zakonu już nie wstąpił; nie chciał bo, jak mówił „miał krew na rękach”. Za to później, po latach stał się cenionym pedagogiem w zespole szkól w Ursusie choć władza ludowa blokowała mu karierę naukową.
Siostra Ryszarda, Wacława Wylot służyła w gołymińskim oddziale NSZ jako łączniczka. Nie została bezpośrednio nakryta choć była przesłuchiwana. Oprócz wywiezienia do obozu pracy w Mleczewie Wacława nie doznała represji ze strony aparatu UB.
Adolfa Wylot wróciła z zesłania do Mleczewa wcześniej niż reszta rodziny bo już w 1951 r. W Mleczewie serce jej krwawiło, że rodowe gospodarstwo i przedsiębiorstwo może wpaść w obce ręce. Uparcie wychodziła ścieżki do otoczenia samego Bieruta. Pierwsze rozmowy kończyły się odpowiedziami: „Jak ty bandytko chcesz wrócić na swoją ziemię, jak ty tak źle synów wychowałaś”. Adolfa jednak była uparta i w końcu trafiła na aparatczyka o miększym sercu, który dał jej papiery na powrót do Gołymina. Kiedy przyjechała do domu, to właśnie wyprowadzał się stamtąd miejscowy sekretarz PZPR. Za kilka lat, w 1956 r. wróciła do Gołymina reszta rodziny Wylotów gdzie gospodarstwo i warsztat czekały na nich w nienagannym stanie. Wylotom pomogło wówczas wielu obcych, ale życzliwych ludzi tak, że Władysław Wylot po powrocie do domu mógł niemal natychmiast rozpocząć pracę dla mazowieckich gospodarzy.
Odium „wyklętych” wisiało na rodzinie jeszcze wiele lat. Ryszard pamięta dokuczliwego kierownika szkoły, który przy każdej okazji wypominał mu „bandyckie pochodzenie”. Ryszard nie był dłużny odpowiadając: – Czekaj draniu, jak podrosnę to cię za to rozliczę. Później, jak podrósł to złość mu minęła, jednak kierownik omijał go szerokim łukiem.
MUZYCZNY GEN
Czasy po 1956 r. przyniosły Wylotom stabilizacje ekonomiczną. Warsztat kowalsko-ślusarski pracował pełną parą prowadzony przez zgrany tandem Władysława i Adolfy. Był nawet czas na zamiłowania artystyczne, które integrowały rodzinę. Jak wspomina pan Ryszard:
– W naszej rodzinie krążył gen muzyczny. Do domu przychodzili sąsiedzi – młodzież i starsi. Przychodzili, żeby pogadać i posłuchać. Władysław grał bowiem całkiem dobrze na akordeonie, Adolfa na mandolinie, Feliks na saksofonie i innych instrumentach dętych. Ryszard i reszta rodziny „rzępoliła” na innym sprzęcie grającym. I tak było przez długie lata…