LEGIONOWO. Ocalić od śmietnika

2017-05-08 11:35:06

Antoni Kawczyński, współpracownik tygodnika „Mazowieckie To i Owo”, opublikował książkę. Przy tej okazji rozmawiali z autorem jego koledzy po wierszówce, redaktorzy Maciej Lerman, Adam Balcerzak i Dariusz Burczyński.

Tytuł książki jest dziwny, niektóre litery przekręcone; czemu tak, a nie normalnie i prawidłowo?
– Wyjaśnienie znaleźć można już w pierwszym kawałku, który zatytułowałem Przedmowa sfabularyzowana.

Co było pańską inspiracją do napisania tej książki?
– Bodźcem do zaczerniania papieru jest dla mnie doświadczenie życiowe albo obcowanie ze sztuką. Piszę o tym, co przeżyłem, przeczytałem, obejrzałem, wysłuchałem. Ale nie zawsze przeżycie zewnętrzne lub wewnętrzne oznacza inspirację. Do tego, aby materiał życiowy lub refleksje nad sztuką stały się tworzywem literackim, potrzebny jest pomysł. Pomysł konstrukcyjny pozwalający nadać owemu tworzywu odpowiedni kształt, tak aby powstała rzecz samodzielna, zamknięta, z puentą. Taka, o której się powiada: nic dodać, nic ująć.

Czy pańska książka to autobiografia?
– Nie. Proszę nie sugerować się częstym występowaniem zaimka „ja” zamiast „on”. Owszem, czerpię z własnego życia, ale traktując je z pełnym obiektywizmem, tak jakby chodziło o kogoś innego. Często zmyślam, fantazjuję. Poszczególne epizody są dla mnie wyłącznie tworzywem, surowcem. Krótko mówiąc, nie jest to pamiętnik, lecz seria nowelek lub gawęd.

Czym dla pana jest potrzeba pisania, jak rozpoczyna się u pana proces twórczy?
– Potrzeba pisania jest tak samo niewytłumaczalna jak potrzeba kochania. Zaczyna się, jak już wspomniałem, od pomysłu, od czegoś, co nie zależy od naszej woli. A kiedy rzecz jest gotowa, rodzi się inna potrzeba – publikacji. Ta druga potrzeba nie jest już taka tajemnicza. O wiele łatwiej wyjaśnić, dlaczego postarałem się o wydanie tej książki. Otóż nie z chęci popisu. Wiek próżności mam dawno za sobą. Po prostu wierzę, iż są to rzeczy dobre i nieprzyjemna byłaby dla mnie myśl, że po latach butwienia w szufladzie moje maszynopisy wylądują na śmietniku. Być może wartość tych tekstów przeceniam, ale który ojciec wolny jest od słabości wobec swoich dzieci?

Kto jest adresatem pana książki, do jakiego kręgu, grupy wiekowej jest adresowana?
– Moim czytelnikiem jest po prostu ktoś mający nawyk czytania, ktoś traktujący utwór literacki jako dzieło sztuki, ktoś zżyty z literaturą i innymi zjawiskami artystycznymi. Czy to ktoś w określonym wieku? Nie sądzę. Ale to prawda, że żaden pisarz nie pisze dla wszystkich, każdy ma swój krąg potencjalnych czytelników. Czy do nich trafi, to już osobna sprawa. Jeśli ma szczęście, takie spotkanie nastąpi. W księgarni, w bibliotece publicznej. Czytelnik bierze książkę do ręki i stwierdza: „To coś dla mnie.” Jeśli czytelnicy potencjalni staną się rzeczywistymi, autor może powiedzieć, że wygrał los na loterii.

Czego mogą nauczyć się czytelnicy z pana książki?
– Nauczać czytelników? Uchowaj Boże. Moim zamiarem jest tylko, o ile to możliwe, zabawić. Nie polecałbym swoich tekstów komuś, kto czyta książkę tak jak się czyta gazetę, to znaczy szukając aktualności i zwracając uwagę wyłącznie na treść. Piszę między innymi o rzeczach, które miały miejsce 30 lub 50 lat temu, a więc są zupełnie nieaktualne. A co do treści: nieważne, o czym się opowiada; ważne – jak. Było moją ambicją, aby każda z „czytanek” odznaczała się logicznym tokiem, miała swój początek, środek i finał. Podobnie jak w muzyce, której głównym elementem jest melodia. Dodanie lub ujęcie jakiejś nuty powoduje fałsz lub okaleczenie.

Co pan chciał przekazać potencjalnym czytelnikom?
– Chciałem podzielić się z nimi swoimi spostrzeżeniami i wrażeniami. To tak, jak w rozmowie ze znajomymi. Przekazujemy im to, co mamy akurat do powiedzenia lub opowiedzenia. Są w książce nie tylko opisy zdarzeń i obrazki z życia, ale także omówienia niektórych słynnych dzieł literackich i filmowych; omawiałem je w taki sposób, aby było to interesujące dla wszystkich, również dla tych, co danego dzieła nie czytali bądź nie oglądali.

Co panem kierowało przy kreowaniu tytułów opowiadań w książce?
– Tytuły przeważnie przychodzą do głowy już po napisaniu danego tekstu. Oskar Wilde, zapytany, jak idzie mu praca nad sztuką teatralną, oznajmił triumfalnie: „Mam już tytuł! Pozostała tylko drobnostka: dopisać pięć aktów.” Ale, jak wiadomo, angielski pisarz był mistrzem paradoksu.

Jak pan się czuje w roli debiutującego nowelisty?
– Czuję onieśmielenie pchając się na forum publiczne ze swoimi nowelkami. I to kiedy? W dobie, gdy księgarnie i biblioteki miejskie zapchane są stosami czytadeł znakomitych. Na okładkach zatrzęsienie głośnych nazwisk. Kimże jestem wobec tych generałów i pułkowników? Mięsem armatnim. Ale i ono jest potrzebne. Armia składająca się z samych wyższych szarż nie mogłaby istnieć.

Czy książkę można już zobaczyć na ladzie księgarskiej?
– Tak, w księgarni „U Leszka” przy Rynku i w księgarni Jarosława Gąski na Batorego 17. Przy okazji: jestem bardzo zadowolony z szaty zewnętrznej, jaką nadało woluminowi Wydawnictwo „TiO”.

red.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *