LEGIONOWSKI MOK. Muzyczna biesiada?

2017-05-20 6:32:50

Program koncertu zapowiedzianego na 14 V przedstawiał się w swej pierwotnej wersji nader interesująco: Sonata Mozarta, Chopinowskie Nokturny, Ballada i Mazurki oraz dwa Poematy i Sonata-Fantazja Skriabina.

Istotnie; program, ze względu na jego mądry układ i logiczny tok, przedstawiał się interesująco. Najpierw Mozart, który był bożyszczem Chopina, na końcu Skriabin, ten, co z kolei windował na piedestał naszego narodowego kompozytora. Niestety Mozart został zastąpiony Mendelssohnem, a to dlatego, że Wariacje niemieckiego romantyka są krótsze od Mozartowskiej Sonaty. Tak jakby o wartości utworu decydowały rozmiary. W rezultacie poczęstowano słuchaczy samym romantyzmem, bez owego urozmaicenia, jakie niewątpliwie wniósłby jeden z klasyków wiedeńskich. Wyleciały także z programu Skriabinowskie Poematy op. 32. Wszystkie skróty poczyniono w obawie, aby nie zmęczyć publiczności zbyt dużą porcją dźwięków.

A więc znowu, po raz kolejny ta sama absurdalna historia: cięcia. A ja, z anielską cierpliwością, po raz kolejny wysuwam argumenty przemawiające za tym, aby nie skracać. Oto one: Biesiada – wszystko jedno, czy dla ciała, czy dla ducha – powinna trwać długo, możliwie najdłużej. Biesiadnik to nie jest ktoś, kto wpada do baru, aby na chybcika przełknąć parę kęsów i czym prędzej wracać do swoich przyziemnych spraw. To samo dotyczy biesiady muzycznej. Jeśli już pofatygowaliśmy się na własnych nogach do peryferyjnej willi przy ulicy Targowej, to po to, by zaznać muzycznych wrażeń do syta. Rozkoszować się nimi powoli, bez pośpiechu. A zresztą nikt nikogo siłą nie zatrzymuje. Do wyjścia w każdej chwili wolna droga. (Byłem świadkiem, jak pewna słuchaczka wyszła w trakcie gry. Zrobiła to bezszelestnie, nie przeszkadzając nikomu.) Jeśli ten czy ów artysta gotów jest produkować się ponad godzinę, a większość słuchaczy skłonna jest słuchać do końca, to czemu nie miałoby się tak właśnie dziać?

Pianistka Weronika Chodakowska skróciła występ, ale i tak odnosiło się wrażenie pośpiechu. Intencja: dobiec do mety – i adieu. Wariacje Mendelssohna zagrane w przyśpieszonym tempie i w dodatku masywnym dźwiękiem stały się niemal bezkształtne, a co za tym idzie, mało komunikatywne. Pośpiech w grze to zresztą nie jedyna nieprawidłowość. Cały ten recital był za huczny, fragmenty kantylenowe za mało śpiewne, kontakt z dnem klawisza zbyt twardy. Cztery pasaże pod koniec Ballady f-moll, stanowiące jakże cudowną kulminację, powinny być ukazane w całym ich przepychu, a one przemknęly prawie niezauważalnie. O delikatności i finezji, o pauzach między frazami, o tych niezbędnych w wykonywaniu nokturnów „oddechach”, „westchnieniach”, o Mendelssohnowskiej zwiewności, o tym wszystkim ani marzyć.

Nie twierdzę jednak, że czas był stracony. Muzyka mistrzów jest zawsze warta słuchania, a pani Weronice nie można odmówić technicznej sprawności. Poza tym wdzięczny jestem jej za zaprezentowanie Skriabina. Sonata-Fantazja gis-moll op. 19 okazała się dziełem znakomitym i warto o ten majstersztyk zapytać w sklepie muzycznym.

Antoni Kawczyński

Fot. MOK Legionowo

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *