LEGIONOWSKI MOK. Przyjemna dla uszu niespodzianka

2017-04-12 12:46:05

Dźwięki organów, nigdy przedtem wśród tych ścian nie słyszane, wypełniły Salon im. Chopina w niedzielę 9 kwietnia.

Zapowiedź recitalu organowego w Salonie Artystycznym mogła zaintrygować niejednego melomana. Rodziło się pytanie: jaki to będzie instrument? Należałoby sobie życzyć, aby to był pozytyw, małe organy piszczałkowe. Wiadomość, iż będą to organy elektryczne usposobiła mnie nieprzychylnie. Wyglądało na to, że w miejscu, gdzie zwykle rozbrzmiewa muzyka żywa, taka, której źródłem są dawne instrumenty – tym razem będziemy poczęstowani dźwiękami sztucznymi, spreparowanymi przy pomocy urządzeń elektrycznych. Nastawiło mnie to nader niechętnie.

Obawy okazały się płonne. Wysokiej klasy wykonawstwo, jakie zademonstrował organista Wiktor Brzuchacz, szło w parze z wysoką jakością instrumentu. Są to organy produkcji holenderskiej, wyposażone w trzy manuały, klawiaturę nożną i 38 głosów, doskonale imitujące brzmienie organów tradycyjnych.

Można było do syta napawać się czymś, co podczas legionowskich festiwali organowych jest niestety rzadkim zjawiskiem. Mam na myśli przejrzystość. Kunsztowność barokowej sztuki kontrapunktycznej słyszalna była – jeśli można się tak wyrazić – gołym uchem. Zamiast niezróżnicowanej magmy dźwiękowej – urok polifonii, wdzięk igrających z sobą głosów.
Suita orkiestrowa h-moll Jana Sebastiana, Passacaglia g-moll Haendla, Ciaccona c-moll Buxtehudego zostały zagrane klarownie, potoczyście; wyraźnie słychać było biegniki, ozdobniki, tryle i wszelkie oplatające melodię figuracje. Tytuł Solfeggietto, postawiony na czele dziełka Karla Filipa Emanuela Bacha, warto wbić sobie w pamięć (przyda się to każdemu, kto odwiedza sklepy z nagraniami), gdyż kompozycja jest zachwycająca, wprowadza w trans; chciałoby się jej słuchać na okrągło, godzinę i dłużej. W Folii Vivaldiego czarująco został oddany efekt echa. Słuchając partii prawej ręki łatwo można się było domyślić, że jest to w oryginale jakiś koncert skrzypcowy; nasuwał się obraz krótkich a szybkich pociągnięć smyczka. Kukułka Daquina okazała się czymś więcej niż błahostką naśladującą ptasie kukanie; interpretacja pana Wiktora podniosła tę miniaturę na wyżyny małego arcydzieła.

Dwa ostatnie majstersztyki to była prawdziwa kulminacja. Najpierw Toccata Gastona Bèliera, obrazująca triumfalny, niepowstrzymany pęd, jakby szturmowanie bastionu Piękna, a na koniec (w charakterze bisu) tętniące radością Preludium w stylu klasycznym G. Younga.

Antoni Kawczyński

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *