LEGIONOWO. Polityka wygrywa z samorządem

2017-03-23 7:18:30

Prezes stowarzyszenia Nasze Miasto Nasze Sprawy BOGDAN KIEŁBASIŃSKI w pierwszej części wywiadu opowiada o trudnych podziałach w stowarzyszeniu, o pomyśle PiS na wprowadzenia dwukadencyjności prezydentów miast oraz o planach utworzenia metropolii warszawskiej

Czy czytał pan opublikowany na łamach „To i Owo” niedawny wywiad z Danutą Ulkie? Radna zarzuca zarządowi NMNS, iż nie miała ze strony stowarzyszenia wsparcia w wyborach do Rady Miasta, za to na wasze wsparcie mogła liczyć np. osoba nie za bardzo związana ze stowarzyszeniem. Co Pan na to?

– To bezpodstawne zarzuty. Zasady były takie same dla wszystkich. Nie chcę wdawać się w kolejną dyskusję na ten temat, to już przeszłość. Wydarzenia ostatnich miesięcy, wyraźnie pokazały, że w naszym Stowarzyszeniu były osoby, którym bardziej zależało na tym, aby znaleźć się w kręgu ludzi władzy, niż działać w interesie mieszkańców. Kiedy protestowaliśmy przeciwko dogęszczaniu zabudowy przez SML-W, czy piętnowaliśmy bierność legionowskich władz w kwestiach zanieczyszczonego powietrza, nasze działanie spotykało się z wewnętrzną krytyką. Teraz sytuacja jest klarowna.

Pana kolega ze stowarzyszenia Józef Dziedzic odpowiedzialnością za rozłam, a w rezultacie rozwiązanie klubu NMNS obarczył Porozumienie Prezydenckie. Ma Pan podobną refleksję?

– Ostatnie wybory samorządowe przyniosły Stowarzyszeniu NMNS dobry wynik wyborczy. Na naszych kandydatów głosowało prawie 8 tysięcy wyborców. To satysfakcjonujący i zobowiązujący mandat zaufania. Okazało się jednak, że jest on trudny do spełnienia w warunkach ultimatum jakie, postawili nam radni z Klubu Porozumienie Prezydenckie – „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”. Nie mogliśmy się na to zgodzić. Na reakcję nie musieliśmy długo czekać. Doszło do przeciągania naszych radnych w stronę ugrupowania prezydenckiego, aż do ubiegłorocznej próby rozbicia Stowarzyszenia w czasie walnego zgromadzenia członków. Doszło do niego na wniosek kilku członków, którzy dążyli do odwołania zarządu Stowarzyszenia i jego podporządkowania ratuszowi. Wyszliśmy z niego obronną ręką, ale niestety Klub Radnych Nasze Miasto Nasze Sprawy przestał istnieć. Osoby które wywołały ten kryzys, szybko założyły nowy klub radnych, a wyniki głosowań w Radzie Miasta wyraźnie wskazują, że są koalicjantem Porozumienia Prezydenckiego.

Porozmawiajmy o wielkiej polityce. Co Pan myśli o projekcie PiS wprowadzenia dwukadencyjności dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast?

– Mam mieszane uczucia, gdyż wiem, że projekt ten jest wynikiem dążenia partii rządzącej do osiągnięcia bieżących celów politycznych. Z drugiej strony jestem przekonany, że samorząd potrzebuje tego rozwiązania. Doświadczenia ostatnich lat wskazują wyraźnie na brak równowagi sił pomiędzy władzą wykonawczą, czyli wójtem, burmistrzem lub prezydentem, a władzą uchwałodawczą, czyli radą gminy, czy miasta. W obecnym porządku prawnym posiadają oni silny mandat pochodzący z bezpośredniego wyboru. Pozycja rady zaś została bardzo ograniczona. Dla ambitnych, dążących do pełni władzy włodarzy, stała się zbędnym obciążeniem.Rada nie jest w stanie skutecznie kontrolować władzy wykonawczej. Dobrym przykładem jest instytucja absolutorium. Pierwotnie, jeżeli rada gminy nie udzieliła prezydentowi absolutorium, to tracił on urząd. Teraz nie ma to znaczenia. W efekcie mamy silną, jednoosobową władzę skupiającą w swych rękach całą lokalną administrację, spółki komunalne, placówki pomocy społecznej, oświatowe i sportowe, instytucje kultury. Po drugiej stronie jest rada gminy, czy miasta bez możliwości realnego wpływu na działania ośrodka władzy wykonawczej. W wielu gminach pozycja wójta, burmistrza, czy prezydenta powoduje, że często są oni największymi pracodawcami w regionie. To otwiera możliwości do budowania silnego obozu władzy, który nie jest zainteresowany jakąkolwiek zmianą. Rada jest ubezwłasnowolniona, bo miejscowy włodarz pomoże radnemu lub członkowi jego rodziny w znalezieniu pracy w podległej mu spółce. Urzędnikowi gminnemu zaproponuje kandydowanie do rady powiatu, a on przecież nie odmówi pracodawcy. A jeżeli zostanie wybrany radnym będzie dyspozycyjny wobec władzy, a nie reprezentantem mieszkańców. W ten sposób wójt, burmistrz, czy prezydent jest Panem sytuacji. Jeżeli dodamy do tego marginalizację przez władzę niezależnych mediów, to mamy pełny obraz samorządu, który coraz bardziej przypomina udzielne księstwo. Niestety tak to wygląda również w Legionowie.

Są też plany utworzenia ogromnej metropolii warszawskiej, co w konsekwencji oznaczałoby likwidację powiatu legionowskiego. Czy Pana zdaniem to dobry pomysł?

– To kolejny przykład, kiedy polityka wygrywa z ideą samorządności, czyli prawem mieszkańców do decydowania w ważnych dla lokalnych społeczności sprawach. Proponowany nowy podział administracyjny nie jest wynikiem przemyślanej strategii rozwoju regionu. To efekt toczącej się od lat „wojny” dwóch największych partii politycznych. Górę biorą doraźne interesy partyjne. Nikt nie pyta mieszkańców gmin i powiatów o zdanie. Brak akcji informacyjnej spowodował chaos. Z jednej strony zapewnienia się mieszkańców włączanych do metropolii gmin, że zyskają na tym rozwiązaniu – gminy zachowają dotychczasową samodzielność, a komunikacja będzie tańsza i lepsza. Z drugiej strony słyszymy lament sejmowej opozycji, która obawia się utraty ostatnich bastionów władzy w lokalnym samorządzie. Chciałbym wierzyć, że jest inaczej, ale słuchając tych dramatycznych wystąpień, mam wrażenie, że chodzi o sztuczne podgrzewanie atmosfery. Oczywiście włączenie Legionowa do metropolii warszawskiej, to oddanie części kompetencji lokalnego samorządu, a tym samym ograniczenie jego niezależności.To nam się nie podoba. Będziemy przeciwko temu protestować. Chociaż należy zauważyć, że mieszkańcy Legionowa już teraz stanowią część społeczności warszawskiej metropolii – pracują w Warszawie, robią zakupy w centrach handlowych, korzystają z bogatej oferty placówek kulturalnych stolicy, a młodzież ma możliwość nauki w wielu ośrodkach akademickich. Z ich perspektywy ułatwienia komunikacyjne, inwestycje w infrastrukturę transportu miejskiego wynikające z utworzenia metropolii są pożądane i korzystne. Ale uzasadnione są obawy, że w tej nowej jednostce samorządowej będziemy mieli ograniczony wpływ na decydowanie o własnych sprawach. Zwłaszcza o przeznaczaniu środków finansowych pochodzących z naszych podatków. Dlatego w pracach nad nowym projektem ustawy potrzebna jest rzeczowa dyskusja na ten temat.

Ostatnio wystąpiliście z propozycją debaty przedreferendalnej nt. metropolii pomiędzy Jackiem Sasinem a Janem Grabcem. Co miałaby wnieść taka dyskusja i czy referendum w tym czasie akurat powinno się odbyć?

– Tak, to prawda. Chciałbym przypomnieć, że to nasze Stowarzyszenie było pomysłodawcą referendum. Chcieliśmy je tak przeprowadzić, żeby mieszkańcy Legionowa pozyskali należną wiedzę na temat ewentualnych „zysków i strat” wynikających z ustawy metropolitarnej. Władze Legionowa zrobiły jednak wszystko, aby odrzucić nasz wniosek. Dzięki temu inicjatywę uchwałodawczą w sprawie referendum mogli procedować radni z Klubu Porozumienie Prezydenckie. Niezależna inicjatywa naszego Stowarzyszenia została zablokowana. W efekcie obecna kampania przedreferendalna przypomina wiec wyborczy. To właściwie plebiscyt poparcia dla obecnej władzy. Referendum zostało upolitycznione. A upolitycznienie referendum oraz brak rzetelnej informacji, merytorycznej dyskusji może spowodować niską frekwencję i w konsekwencji jego nieważność. Dlatego zaproponowaliśmy posłom inicjatorom dwóch różnych projektów ustaw metropolitarnych, aby w ramach wspólnej debaty przedstawili je mieszkańcom. Taka wspólna dyskusja pozwoli mieszkańcom podjąć świadomą decyzję. Jeżeli jednak nadal jedynym pomysłem naszych włodarzy będzie „NIE DLA MEGA WARSZAWY”, to zlekceważeni mieszkańcy nie pójdą do urn. Niechęć legionowskich władz do udziału w pracach nad ostatecznym kształtem ustawy może przyczynić się do najgorszego scenariusza, czyli pominięcia Gminy Legionowo i Powiatu Legionowskiego w decyzjach dotyczących warunków włączenia do aglomeracji, a może nawet „wyłączenia” z projektu. Można sobie wyobrazić, że zamiast tańszego biletu będzie droższy, z budżetu gminnego trzeba będzie wyasygnować większe dopłaty do komunikacji, a nowa taryfa za odprowadzane ścieki będzie niemiłym zaskoczeniem. Dlatego jeszcze raz pragnę podkreślić, że jesteśmy przeciwko ograniczaniu samodzielności gmin. Ale do tej sprawy należy podchodzić realnie i odpowiedzialnie. Sąsiednie gminy zachowały jak dotąd większą powściągliwość. Obserwują rozwój sytuacji czekając na szansę wynegocjowania jak największego pakietu korzyści dla swoich mieszkańców. Dlatego warto rozmawiać, dowodząc, że jesteśmy otwarci na dobre propozycje i negocjować jak najlepsze warunki dla mieszkańców. Obyśmy, bowiem wszyscy nie zapłacili przysłowiowego „frycowego” za osobiste ambicje legionowskich polityków.

Rozmawiał Dariusz Burczyński

Drugą część wywiadu z Bogdanem Kiełbasińskim znajdziesz TUTAJ

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *